„Co, jeśli...‟ – Revecca Donovan [recenzja]


Nie znam osoby, która nie zadawałaby sobie tego pytania. W końcu każdy się zastanawia „co by było gdybym dwa lata temu zrobiła to, a nie tamto?” Zaczynamy rozważać, jak bardzo zmieniłoby to bieg rozmowy, jakieś wydarzenie, a może nawet nasze życie. Prawda jest taka, że niestety nigdy się tego nie dowiemy, choćbyśmy bardzo chcieli. Możemy jedynie gdybać, co jest nam całkowicie nieprzydatne, biorąc pod uwagę to, że przeszłości nie zmienimy. Chyba, że ktoś przebuduje DeLorean na wehikuł czasu.


Po przeczytaniu trylogii „Oddechy” Rebecci Donovan spodziewałam się, że ta książka musi być równie dobra. Tym bardziej, że ostatnimi czasy sam fakt, że autor ujął całą fabułę w jednym tomie, a nie trzech to jakiś wyczyn, który u mnie działa na plus. I faktycznie nie zawiodłam się. Ba! Rzekłabym, że „Co, jeśli…” jest nawet lepsze niż „Oddechy”, choć wydaje mi się, że większość osób jest odmiennego zdania.

Czy okładka zachwyca? Owszem, ale dopiero, kiedy skończy się lekturę. Dziewczyna, której fragment odbicia widać w lustrze – nie można powiedzieć, aby było to coś nadzwyczajnego. Wydaje mi się, że to zdjęcie nabiera innego znaczenia, kiedy skończy się już czytać tą książkę i pozna całą historię. Stąd też zanim przeczytacie „Co, jeśli…”, to musicie mi uwierzyć na słowo, że okładka jest trafna. Prosta, ładna, podobna do pozostałych trzech książek wydanych przez tą autorkę. Krótko mówiąc: zachowuje wszelkiego rodzaju spójność. Ładna okładka nie zawsze oznacza ładne wnętrze, ale akurat w tym przypadku ta teoria się sprawdziła.

Cal, Richelle i Rae przyjaźnili się praktycznie od zawsze. Kiedy na tą samą ulicę wprowadza się dziewczynka w ich wieku – Nicole Bentley – Richelle od razu wyciąga do niej rękę i włącza ją do wesołej grupki. Od tej pory czwórka jest nierozłączna mimo że ich charaktery różnią się diametralnie. Rae jest chłopczycą i wiecznie kłóci się ze swoim przeciwieństwem czyli Richelle, Nicole jest poukładana i ma surowych rodziców, a Cal jest jedynym chłopakiem w grupie i rozwiązuje spory, które powstają w niej praktycznie codziennie. Bawią się codziennie, rozmawiają, dorastają razem… Niestety ta pogodna sielanka nie trwa w nieskończoność i dochodzi do rozłamu w grupie. Richelle się wyprowadza i od tej pory kontaktuje się z przyjaciółmi tylko telefonicznie. Żeby tego było mało Nicole nagle przestaje odzywać do Rae i Cala, a w liceum znajduje sobie zupełnie nowe towarzystwo. Kiedy ona należy do elity, Rae i Cal stoją raczej na uboczu. Nie wiedzą w sumie dlaczego ich przyjaźń się rozpadła, co długo ich gnębi, szczególnie chłopaka, który był zawsze zakochany w Nicole. Ich ścieżki całkowicie rozchodzą się, kiedy kończą liceum i każde idzie w innym kierunku.

Akcja książki rozgrywa się po pierwszym roku studiów, jednak przytaczane wspomnienia bohaterów pozwalają nam na poznanie ich historii od momentu poznania do zakończenia liceum. Retrospekcje występują pod koniec każdego rozdziału przez co fajnie można zrozumieć decyzje jakie podejmowały poszczególne postacie. To też daje nam możliwość wysnucia teorii, o co tak naprawdę chodzi. Książka napisana jest z perspektywy Cala, który przez rok studiów trochę się zmienił. Zaczął ćwiczyć i stał się popularny wśród dziewczyn, które wcześniej raczej go nie zauważały. Lista jego byłych przewija się bardzo często w trakcie całej książki, doprowadzając do komicznych sytuacji. Jednak co jest rdzeniem tej książki? Fakt, że na jednej z imprez Cal poznaje dziewczynę, która wygląda dokładnie tak samo, jak Nicole. Jednak to nie jest ona. Przedstawia się jako Nyelle Preston, która nie wspomina o swojej przeszłości, jest wybuchowa, pełna pasji, energiczna, bierze z życia garściami i nienawidzi, kiedy ktoś patrzy na nią tylko przez pryzmat urody. Cal jest zaintrygowany jej osobą, zastanawia się, co się stało z jego przyjaciółką z dzieciństwa i jaki ma to związek z tajemniczą Nyelle, która zdaje się nie poznawać chłopaka. Kiedy dochodzi do zderzenia wydarzeń z przeszłości i teraźniejszości wszystko powinno stać się jasne. Jednak co, jeśli prawda może okazać się naprawdę bolesna?

New Adult jest teraz w modzie, a ta książka w większości spełnia jej wyznaczniki. Spora część pozycji z tego gatunku traktuję jako coś, co można przeczytać dla ogłupienia. Kiedy nie chce mi się myśleć i potrzebuję wyłączyć się na świat (albo po prostu się nudzę) sięgam po tego typu tytuły. Jednak ta książka, którą przeczytałam w jeden dzień, była po prostu niesamowita. Myślę, że to słowo nie będzie przesadzone, bo naprawdę takie są moje odczucia. Przez większość czasu głowiłam się, co się stało z Nicole, kim jest Nyelle i przez długi czas nie potrafiłam tego rozgryźć. Wahałam się, snułam teorie, a rozwiązanie sytuacji było jeszcze inne, a co za tym idzie: zaskakujące. Zazwyczaj motywy w New Adult są dość oklepane i łatwo rozgryźć, co będzie dalej. Tutaj jednak nie było tej typowości i mimo że trafiłam z jednym przypuszczeniem, tak cała osoba Nyelle przez długi czas pozostawała dla mnie zagadką. Uwielbiam tą dziewczynę za jej dobroć, energię i chęć do życia. Jest naprawdę intrygującą osobą i myślę, że bardzo dobrze wykreowaną. Cal oraz Rae są ciekawi, ale to Nyelle stoi na pierwszym miejscu.

„Co, jeśli…” to książka o zmienianiu się i braniu z życia pełnymi garściami. Pokazuje ludzi, którzy muszą się zmierzyć ze sporymi problemami i podjąć konkretne decyzje. Nie są idealni, mają trochę za uszami, a jednak wydają mi się być naprawdę bliscy czytelnikowi. Myślę, że najważniejsze, co można wyciągnąć z tej książki, to świadomość tego, że nikt za nas nie przeżyje naszego życia. Nyelle doskonale to pokazuje przez swoje zachowania oraz charakter.

Komentarze

  1. Wiesz, co ja sądzę o NA :D Co prawda pomysł wydaje mi się naprawdę fajny, ale sądzę, że bym się zanudziła. Po prostu ja z autopsji znam takie historie, więc pewnie dużo potrafiłabym przewidzieć...

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo, że w penym momencie miałam ochotę rzucić nią o ścianę (nigdy bym tak nie zrobiła książce, ale chęć pozostaje...) ostatecznie też bardzo mi się podobała ;). Po przeczytaniu okładka faktycznie nabiera sensu, ale bardzo nie podoba mi się, że przez nią książka wygląda jak kolejna część Oddechów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest bardzo podobna do "Oddechów", ale ja to akurat uznaję za plus, że się dopasowuje do reszty książek od autorki :D

      Usuń
  3. Faktycznie okładka na pierwszy rzut oka nie powaliła mnie na kolana. Dlatego jestem bardzo ciekawa tego, o czym piszesz - jak się ją odbiera po przeczytaniu całości? Bardzo zachęcającą recenzję napisałaś. Mam ochotę zapoznać się z twórczością Donovan zaczynając od "Oddechów":-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ^^ Osobiście wolę "Co jeśli..." od "Oddechów", ale zdecydowana większość osób twierdzi, że to właśnie "Oddechy" są lepsze. Myślę, że to kwestia gustu.

      Usuń
    2. Tym bardziej muszę sprawdzić i się przekonać:-))) Myślę, że obydwie serie przypadną mi do gustu:-)

      Usuń
  4. Hej! Miło mi cię poinformować, że zostałaś nominowana - i to podwójnie za jednym zamachem :D Zapraszam: http://biblioteczkaciekawychksiazek.blogspot.com/2015/08/ksiazkowa-sztuka-tag-by-limonette-lba14.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzisiaj przeczytałam ciurkiem wszystkie cztery ostatnie twoje posty z zainteresowaniem i radością, że wreszcie mogłam je przeczytać:). Brakowało mi kontaktu z blogiem przez te 2 tyg.!:)
    Recenzja jest super, a jeśli chodzi o filmy...''Złap mnie, jeśli potrafisz'' trafione w dyszkę! Pamiętam sprzed paru lat na wakacjach. Do tej listy dołączam ''Szalone wakacje na kółkach''!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się, gdzie zniknęłaś :P Miło, że wróciłaś.
      Oglądałam ten film niedawno! Nie powiem żeby podbił moje serce, ale był zabawny :D

      Usuń
    2. Heh, byłam na turnusie w Wapiennym:).
      Hehs, wiem, ale był przezabawny!^^

      Usuń
  6. Kocham NA, naprawdę - nie sądzę by ten gatunek kiedykolwiek mi się znudził.
    Czytałam "Co, jeśli..." a w chwili obecnej kończę pierwszy tom "Oddechów" i... sama nie wiem. Wydaje mi się, że jest coś w piórze tej autorki, ale coś co nie jest dla mnie. Tobie jej pióro widzę przypadło do gustu, a mnie... mnie wydawało się nijakie. Nie potrafię zżyć się z jej bohaterkami, nie przeżywam wydarzeń na takim poziomie intensywności, na jakim bym chciała. Szkoda.
    Pozdrawiam,
    Sherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem :) Cóż, są różne gusta. Mi się jej kreacja bohaterów właśnie spodobała. A poza tym: nie każdy musi lubić to samo ^^

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza