„Imperium burz‟ – Sarah J. Maas [recenzja przedpremierowa]


Droga do tronu Terrasenu dopiero się rozpoczęła dla Aelin Galathynius. Młoda królowa coraz lepiej poznaje tajniki swojej magii, zdobywa zaufanie swoich towarzyszy, ale ma bolesną świadomość, że walka z Erawanem nie uda jej się w pojedynkę. Potrzebuje sojuszników. Osób, którzy pamiętają, którzy nie odwrócą się od niej plecami.
Ale czy tylko tyle wystarczy? Jaką cenę poniesie Aelin, aby pokonać Erawana?

Zacznijmy od tego, że kocham tę serię całym sercem, więc możliwość przeczytania jej przedpremierowo doprowadziła do tego, że przeszłam przez 700 stron w jeden dzień, siedząc do godziny pierwszej w nocy nad lekturą. Przez całą sobotę byłam "bezproduktywna", ponieważ czytałam Imperium burz. Jednak nawet ta rzekoma bezproduktywność mnie nie przerażała, bo miałam przed sobą kolejny tom przygód Aelin.

Historia wciąga czytelnika do tego stopnia, że nie jest w stanie oderwać się od lektury. Nawet gdy próbuje, jest to skrajnie niemożliwe. Zupełnie jakby bogowie ze świata Maas rzucili zaklęcie, które uniemożliwia odwrócenie wzroku od liter znajdujących się w książce. Fabuła przesycona jest dramatycznymi zwrotami akcji i cliffhangerami. Ilekroć obiecałam sobie "po tym rozdziale zrobię tę ważną rzecz na studia", dochodziłam do momentu, w którym przerwa była awykonalna. Wiele rozdziałów kończy się zaskakującymi momentami, aby następny był napisany z perspektywy osoby znajdującej się po drugiej stronie kontynentu. Tak, to boli, pani Maas, ale szanuję.

The world will be saved and remade by dreamers.

Ta część pokazuje, jak kolejne kłody zostają rzucone pod nogi Aelin. Pamiętam, że poprzednią określiłam mianem przygotowań do wojny, ale teraz uświadamiam sobie, że Królowa cieni była zaledwie przedsionkiem tego, co ma nastąpić. Nie skłamię twierdząc, że każdy kolejny tom jest coraz bardziej dramatyczny pod względem fabularnym. Tym razem Aelin wraz ze swoimi drogimi przyjaciółmi musi odnaleźć sojuszników, osoby, które staną u jej boku w walce z potężnym Erawanem. Nie zapominajmy także o tym, ze musi odnaleźć klucze Wyrda, a bogowie i przodkowie sprzed lat wyznaczają jej kolejne zadania. Poza tym: myśleliście, że wiecie wszystko o dziedzictwie młodej królowej? Ha! Dobre sobie!

Inne wątki fabularne przedstawiają losy Manon Czarnodziobej, która nieraz zaskoczy czytelnika w tym tomie i sprawi, że stanie się jedną z waszych ulubionych postaci. Kolejnym ważnym elementem jest Elide, która poszukuje Celaeny oraz Aelin, nie wiedząc, że jest to jedna i ta sama osoba - to dopiero dramat! I może niektórych z was to rozczaruje, ale nie napotkacie Chaola. Dla mnie to pozytywne, ponieważ potrzebuję po Królowej cieni od niego odpocząć. Jednak nie martwcie się, słyszałam, że Tower of Dawn będzie tomem Chaola.

Wiedzcie, że od Korony w mroku moje serce jest regularnie rozdzierane i składane na nowo przez słowa spisane przez Maas. Wiele razy podskakiwałam z radości, agresywnie gestykulowałam, przeklinałam, płakałam, śmiałam się i robiłam "aww". Jakby osoba postronna zobaczyła mnie przy czytaniu tej książki, najpewniej uznałaby, że nie jestem do końca zdrowa na umyśle. Jednak jest to spowodowane ogromnym talentem autorki. Jak już wcześniej wspomniałam - powieść wciąga, a co za tym idzie przywiązujemy się do postaci i odczuwamy podobnie do nich. Stąd spectrum emocji, które się przeze mnie przetoczyło.


Pamiętam, że przed premierą światową Imperium burz autorka zapowiadała, że złamie czytelnikom serca. Może nie dorównuje okrucieństwem G. R. R. Martinowi (i całe szczęście), ale udało jej się. Moje jest w kawałkach i zlepia je jedynie nadzieja, że może, ale tylko może, nie będzie aż tak źle.

Bohaterowie to kolejny ogromny atut tej serii. Maas świetnie prowadzi ich rozwój przez kolejne tomy, rozdziały, strony. Pokazuje, jak poszczególne osoby na siebie wpływają, jak wydarzenia przedstawione w książce kształtują ich charaktery. Pamiętacie walczącą o przeżycie Celaenę Sardothien z pierwszego tomu? Jej już dawno nie ma. Teraz stoi przed wami potężna królowa, strateg, który myśli trzy ruchy do przodu, Aelin nie bez powodu ma przydomek Ogniste Serce. I chociaż dalej uważam, że aspekt psychologiczny najlepiej ujęty jest w Dziedzictwie ognia, to kontynuacje nie są pod tym względem gorsze. Każda z osób w tej serii ma za sobą smutne przeżycia, ciężkie chwile i to sprawia, że stali się takimi osobami, jakimi są. A są tacy, że nie jestem w stanie ich nie lubić (chociaż czasami się denerwuję).

Dodam jeszcze,  że uwielbiam jak ogromne znaczenie mają drobne powiązania z poprzednimi tomami, jak niby drobnostki okazują się niezwykle znaczące w kontynuacjach. To samo dotyczy się nowelek, z których pewne aspekty pojawiają się w faktycznej serii.

Zarzutem/nie-zarzutem może być swatanie wszystkich. Podwaliny do tego zauważyłam już w Królowej cieni, ale w Imperium ognia, działa to na jeszcze większą skalę. I chociaż spodziewałam się, że będzie mnie ten motyw nieco denerwować, to było nieco inaczej. Jednocześnie byłam rozczulona, smutna, szczęśliwa i chciałabym happy endu dla wszystkich związków, które zostały tam rozpoczęte (a mam przeczucie, że go nie otrzymam).

Co więcej mogę powiedzieć? Polecam całym sercem. Może i są zgrzyty, może niektóre elementy denerwują, ale to dalej cudowna seria, nieprzewidywalna, pełna zwrotów akcji, genialnych postaci, które mam ochotę przytulić. Obecnie pozostaje mi tylko czekać na Tower of Dawn, ponieważ już teraz nie mogę się doczekać poznania dalszych losów przyjaciół Aelin.

Za możliwość tak szybkiego przeczytania książki dziękuję Agusi

Komentarze

  1. 7OO stron w jeden dzień to byłoby dla mnie zbyt wiele >< Nawet jeśli to jedna z moich ukochanych serii. Boję się czytać Imperium burz, skoro mówisz że łamie serce, boję się, że losy niektórych postaci pójdą w... nie takim kierunku co bym chciała... Ja się cieszę, że nie ma Chaola i mam nadzieję, że aż do wydania Tower of Dawn nabiorę do jego osoby dystansu, bo ostatnimi czasy wkurzał jak mało kto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musisz przeczytać. Musisz-musisz-musisz!
      Ja też potrzebuję nabrać do niego dystansu.

      Usuń
  2. Po Twojej recenzji boję się tej książki ;P Autorka już nieraz złamała mi serce i boję obawiam się powtórki. Poza tym ciekawią mnie te powiązania z nowelkami oraz skomplikowane wątki romantyczne ;P
    Pozdrawiam!
    houseofreaders.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że sytuacja ze złamanym sercem się powtórzy :( Niemniej - polecam!

      Usuń
  3. Ciekawa recenzja, aczkolwiek nie jestem zaznajomiona z serią. :D
    Nie wiem, czy dałabym radę przeczytać 700 stron w jeden dzień, ale tylko świadczy to o tym, jak dobra była lektura. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli lubisz high fantasy, silne bohaterki, super zwroty akcji, nieco romansu, to polecam, bo seria "Szklany tron" jest godna uwagi.

      Usuń
  4. Jestem maniaczką powieści Żulczyka, ale widzę, że Ty wnikasz w baśniowe tematy. Może i ja się słyszę..
    zolza73.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baśniowe jak baśniowe. Niby Maas oparła "Szklany tron" na bajce o Kopciuszku, ale w tym układzie jest to "Kopciuszek" wersja hard.

      Usuń
  5. Ej, jaka A-coś tam? A gdzie C-coś tam? Jejuu, muszę w końcu przeczytać kontynuację Tronu, ale jakoś nie mogę :P W sensie czaję, to ta sama osoba (nie wiem, czy właśnie nie przeczytałam spoileru... xD), ale kurde teraz jestem ciekawa, o co z tym chodzi :D
    Brak Chaola i miałaś go dość? :O Motywujesz mnie do czytania :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz na myśli Aelin? I gdzie Celaena? :P
      Cóż, POWINNAŚ to nadrobić. Nie będę nic więcej mówić, żebyś jeszcze więcej sobie nie zaspoilerowała! Aczkolwiek ciebie to podobno motywuje, prawda? Cóż, mam nadzieję, że w końcu sięgniesz po "Koronę w mroku" i kontynuacje.

      Usuń

Prześlij komentarz

Copyright © Kulturalna meduza